- Coraz więcej międzynarodowych regulacji promuje adaptację i zakazuje wyburzeń.
- W Polsce dominuje wciąż logika burzenia i budowy od nowa, mimo ogromnego potencjału modernizacji istniejących budynków.
- Nowelizacja unijnej dyrektywy zmusza państwa do poprawy efektywności energetycznej najgorszych budynków – w Polsce to ponad 70% zasobu.
- Brakuje systemowego wsparcia, specjalistów i języka estetyki, który pomógłby przywrócić społeczne zaufanie do idei adaptacji.
W obliczu zmian klimatycznych, kryzysu mieszkaniowego i starzejącej się zabudowy, zawód architekta przechodzi głęboką przemianę. Coraz częściej zamiast projektować od nowa, trzeba odpowiedzialnie zmieniać to, co już istnieje. Nowe przepisy, wymagania prawne, ale i oczekiwania społeczne kładą nacisk na adaptację w architekturze.
Zamiast widowiskowych wizji i form, w centrum uwagi znalazły się rozmowy o renowacjach, modernizacjach i pilnej potrzebie odpowiedzi na wyzwania środowiskowe. Rola architekta jako wizjonera formy, demiurga i twórcy wybitnych, wyróżniających się budynków w końcu ustępuje i pozwala na oddanie głosu pracy bardziej przyziemnej, ale zarazem bardziej odpowiedzialnej – skierowanej ku adaptacjom istniejących obiektów. W końcu w debacie architektonicznej przestaje dominować pytanie jak stworzyć spektakularną, ikoniczną fasadę – tym razem większą uwagę przyciągały sesje poświęcone efektywności energetycznej, śladowi węglowemu materiałów budowlanych i przepisom budowlanym.
Mniej efektów wizualnych, więcej odpowiedzialności
Według danych AIA z 2022 roku, po raz pierwszy architekci w USA uzyskali większe przychodyz projektów dotyczących renowacji istniejących budynków niż z nowych inwestycji. Zmiana ta konsekwencją przepisów ograniczających wyburzenia.
Od stycznia 2025 roku całkowity zakaz wyburzania dotyczy wszystkich budynków mieszkalnych oraz obiektów pomocniczych wybudowanych do 1945 roku, niezależnie od tego, czy znajdują się w strefie ochrony konserwatorskiej. Zamiast tego wymagana jest dekonstrukcja, czyli ręczny demontaż pozwalający na odzyskanie i ponowne wykorzystanie materiałów. Ma to na celu ograniczenie ilości odpadów budowlanych i wsparcie lokalnego rynku mieszkaniowego poprzez ponowne wykorzystanie elementów do renowacji innych domów. Dzięki tym regulacjom San Antonio stało się największym amerykańskim miastem, które na poziomie lokalnym wdrożyło obowiązkową gospodarkę cyrkularną w sektorze rozbiórek.
W Los Angeles już od ponad dwóch dekad funkcjonują przepisy wspierające konwersje budynków niemieszkalnych na mieszkania. Pierwotna wersja z 1999 roku obejmowała jedynie centrum i budynki sprzed 1974 roku, nowa ustawa pozwala na adaptację wszystkich obiektów mających co najmniej 15 lat. Celem jest zwiększenie dostępności mieszkań i ponowne wykorzystanie pustostanów, zwłaszcza biurowców, które po pandemii dalej stoją niewykorzystane.
Dostrzeżenie możliwości adaptacji znajduje odzwierciedlenie także w prestiżowych nagrodach architektonicznych.
W świetle wyzwań klimatycznych, potrzeb mieszkaniowych i transformacji technologicznej może się okazać, że przyszłość zawodu zależy nie od zdolności do projektowania brył, lecz od umiejętności reinterpretacji istniejącej struktury, planowania starzenia się budynku i tworzenia adaptacyjnych strategii przestrzennych. Architektura oparta na reinterpretacji nie tylko redefiniuje estetykę, lecz także zmienia cały system założeń projektowych, może nawet wartości zawodu.
Dlaczego to wciąż rzadkość w Polsce?
Ten zwrot ku ponownemu wykorzystaniu zasobów i przekształcaniu istniejącej zabudowy, coraz wyraźniejszy w praktyce międzynarodowej, wciąż napotyka opór w polskich realiach. Łatwo wpaść tu utarte koleiny myślowe, podać udane przykłady adaptacji – jak przekształcenia obiektów poprzemysłowych w przestrzenie publiczne w Łodzi, Wrocławiu czy Warszawie – jednak co z budynkami jednorodzinnymi, publicznymi albo chociażby Solpolem?
Tymczasem coraz więcej budynków znika z polskich miast nie dlatego, że nie nadają się do dalszego użytku, ale dlatego, że inwestorom bardziej opłaca się zbudować je od nowa. W ich miejsce powstaną nowe obiekty – większe, bardziej opłacalne, oferujące wyższy standard najmu. Z rynku znikają też Pekao Tower przy Grzybowskiej i dawna siedziba Danone”a przy Redutowej, a w kolejce do wyburzenia czeka Ilmet przy rondzie ONZ. Według danych Colliersa, od 2020 roku wycofano z użytku już blisko 400 tys. m² powierzchni biurowej. Trzeba jednak jasno powiedzieć: każda nowa budowa to potężna emisja – a najczystszym budynkiem jest ten, który już stoi. Starzejący się zasób to wyzwanie.
Choć dziś często to rynek dyktuje tempo zmian, coraz większy wpływ na decyzje dotyczące istniejącej zabudowy mają także regulacje prawne i zobowiązania międzynarodowe.
Na poziomie systemowym nadal dominuje logika wyburzenia i budowy od nowa. Dlaczego tak się dzieje? Klasycznie można odpowiedzieć – to złożony problem, powodów jest sporo, a każdy z nich odsłania szersze niedostosowanie polityki przestrzennej do rzeczywistości kryzysu energetycznego, klimatycznego i mieszkaniowego.
Wymogi dotyczące modernizacji istniejącej zabudowy wynikają nie tylko z presji ekonomicznej czy lokalnej potrzeby poprawy warunków życia. Ich źródłem są także zobowiązania międzynarodowe. Unijny Zielony Ład zakłada, że do 2050 roku wszystkie budynki w państwach członkowskich mają osiągnąć status bezemisyjnych. Oznacza to konieczność gruntownej transformacji zasobu budowlanego, która nie ogranicza się do docieplenia ścian i montażu fotowoltaiki, ale obejmuje także modernizację instalacji grzewczych, wodnych i wentylacyjnych.
Nowelizacja dyrektywy EPBD (UE 2024/1275), obowiązująca od maja 2024 roku, po raz pierwszy tak wyraźnie kieruje uwagę państw członkowskich na budynki o najgorszych parametrach energetycznych. W Polsce to zdecydowana większość zasobu. Ponad 70 procent budynków nie spełnia współczesnych norm. Wiele z nich to domy jednorodzinne wzniesione w latach 60., 70. i 80., często w technologii, która dziś wymaga gruntownej przebudowy. Ogrzewanie opiera się w dużej mierze na paliwach stałych, co przekłada się na emisję pyłów i szkodliwych substancji do powietrza. Trzy miliony budynków nadal korzysta z kotłów na węgiel, a ponad 80 procent rakotwórczego benzo(a)pirenu i niemal połowa pyłów zawieszonych pochodzi właśnie z sektora komunalno-bytowego.
Skala bez precedensu
Zgodnie z krajowymi szacunkami, konieczna będzie modernizacja około 7,5 miliona budynków. To zadanie o skali porównywalnej z największymi reformami infrastrukturalnymi ostatnich dekad. Jednak mimo skali wyzwania wciąż brakuje spójnej strategii działania. Zamiast wyprzedzającej polityki i narzędzi wsparcia, dominuje oczekiwanie na działanie oddolne – ze strony właścicieli, wspólnot i samorządów.
Tymczasem poprawa efektywności energetycznej budynków mogłaby nie tylko obniżyć rachunki i podnieść komfort życia, ale również realnie zwiększyć wartość nieruchomości. W dłuższej perspektywie modernizacja przyniosłaby też korzyści społeczne: ograniczenie ubóstwa energetycznego, czystsze powietrze, zdrowsze warunki zamieszkania. Trudno jednak oczekiwać masowych działań bez odpowiedniego systemu doradztwa czy wsparcia finansowego. Brak tych narzędzi sprawia, że właściciele wciąż częściej wybierają wyburzenie niż adaptację. W efekcie rosnące oczekiwania klimatyczne rozbijają się o rzeczywistość, w której brak jednoznacznych impulsów do działania oznacza brak działania w ogóle.
Nie bez znaczenia jest też niedobór wykwalifikowanych kadr. W wielu regionach brakuje firm specjalizujących się w technicznie wymagających remontach oraz architektów, którzy potrafią zaprojektować adaptację z poszanowaniem istniejącej struktury. W efekcie inwestorzy wybierają prostsze ścieżki realizacji, czyli wyburzenie i nową zabudowę. Problem ten nie ogranicza się wszak wyłącznie do dużych miast, gdzie można zatrudnić prestiżową pracownię z bogatym portfolio działań i doświadczeniem w pracy z istniejącą zabudową. Adaptacja lub modernizacja dotyczy także obiektów w mniejszych miejscowościach. Architekci, którzy nie mieli okazji zdobyć wiedzy o renowacji i pracy z istniejącą tkanką, mogą obawiać się podjęcia takiego zlecenia – zwłaszcza gdy w grę wchodzi zły stan techniczny budynku, złożone przepisy czy oczekiwania inwestora. W takich warunkach łatwiej jest wybrać projekt od zera niż mierzyć się z nieprzewidywalnością adaptacji.
Do tego dochodzi brak systemowego wsparcia oraz spójnej polityki informacyjnej. Narzędzia takie jak doradztwo techniczne, repozytoria danych o budynkach czy katalogi dobrych praktyk istnieją w ograniczonym zakresie. W wielu przypadkach także inwestorzy działają po omacku, bez dostępu do wiarygodnych analiz kosztów lub szacunków zwrotu z inwestycji.
Ale tak jest ładniej
Do tego dochodzą społeczne i rynkowe preferencje. Nowe budynki kojarzone są z prestiżem, niskimi kosztami eksploatacyjnymi i lepszym standardem wykończenia. W przypadku lokali mieszkalnych często łatwiej jest je sprzedać lub wynająć. W świadomości wielu nabywców adaptacja budynku oznacza kompromis – zarówno pod względem funkcjonalnym, jak i estetycznym. Skojarzenia te nie wzięły się znikąd. W ostatnich dwóch dekadach fala masowych termomodernizacji bloków w całym kraju pozostawiła po sobie tysiące realizacji o wątpliwej jakości wizualnej – pełnych jaskrawych barw, pasteli, geometrycznych wzorów na elewacjach. Skutkiem jest trwałe skojarzenie modernizacji z estetyką prowizoryczną, odbiegającą od wyobrażeń o porządnej, nowoczesnej architekturze. W przestrzeni publicznej trudno dziś wskazać pozytywne, szeroko znane przykłady dobrze zaprojektowanej termomodernizacji budynków mieszkalnych. Brakuje nie tylko wzorców, ale też języka, który mógłby przekonać opinię publiczną, że odnowienie starego nie musi oznaczać kompromisu.
Dobrze, że potrafimy dziś rewitalizować obiekty poprzemysłowe i tworzyć z nich atrakcyjne przestrzenie dla kultury, biur czy mieszkalnictwa. Przykłady takie jak Centrum Praskie Koneser w Warszawie, EC1 w Łodzi czy Concordia Design we Wrocławiu pokazują, że połączenie historii z funkcjonalnością współczesnego miasta jest możliwe. Problem w tym, że są to wyjątki – realizacje, które powstają dzięki zaangażowaniu dużych zespołów, dostępności środków unijnych i silnemu wsparciu samorządów. Tymczasem modernizacji wymagają nie pojedyncze obiekty, lecz większość polskiego zasobu budowlanego – w tym ponad 70% budynków mieszkalnych, które nie spełniają współczesnych standardów energetycznych. Prawdziwym wyzwaniem nie jest już rewitalizacja wybranych przestrzeni w centrach miast, lecz codzienna, rozproszona modernizacja osiedli, bloków i domów jednorodzinnych. To tam będzie rozgrywać się przyszłość architektury – i tam potrzebne są narzędzia, które uczynią adaptację możliwą, powszechną i sensowną.
Przyszłość architektury w Polsce zależeć będzie od tego, czy system planowania, finansowania i edukacji nadąży za realiami klimatycznymi. Jeśli tak się nie stanie, adaptacja pozostanie przywilejem nielicznych, zamiast stać się codzienną praktyką projektową, także w mniejszych miejscowościach i dla mniej spektakularnych obiektów.
Warto tam zajrzeć, by zobaczyć, jak różnorodnie można podchodzić do adaptacji: zarówno przez działania krajobrazowe, jak i przez ostrożne interwencje w przestrzeniach historycznych. Przypominamy tam, że modernizacja nie musi być działaniem przeciwko naturze – może i powinna iść w parze z zielenią, wodą, lokalną tożsamością i realnym kontekstem miejsca.
Zjawisko to, wpisujące się w ekonomię obiegu zamkniętego, jest jedną z najważniejszych odpowiedzi na wyzwania klimatyczne. Przedstawiliśmy je w szerokim, międzynarodowym kontekście.
A skoro już o szerokim kontekście mowa – wiemy już, że w Stanach Zjednoczonych w 2022 roku to z pracy nad istniejącą zabudową były największe przychody architektów, zaś ograniczenia wyburzeń stały się impulsem do zmiany priorytetów. Trzeba zadać sobie pytanie czy nie nadszedł czas, by podobne mechanizmy pojawiły się także u nas?
Nowe podejście do zawodu architekta
Być może najlepszym wyznacznikiem kierunku, w jakim powinna podążać współczesna architektura, są słowa Carla Elefante1: „Najbardziej przyjazny środowisku budynek to ten, który już istnieje”. Liczy się to, jak szybko i mądrze potrafimy odejść od architektury opartej na paliwach kopalnych, na nadmiarze, na budowaniu dla samego budowania.
W podobnym tonie wypowiada się Jack Murphy, redaktor The Architect”s Newspaper, wskazując, że czas architektonicznego Projektu – pisanego wielką literą – dobiegł końca. Najważniejsze pytanie, które dziś powinien stawiać sobie architekt, brzmi nie
„Czy potrafimy to zbudować?”, lecz „Czy powinniśmy to budować?”. Technologia pozwala nam dziś na niemal wszystko – ale właśnie dlatego potrzebujemy nowego kompasu, który pomoże odróżnić potrzebę od ambicji.
Odpowiedź może leżeć w działaniu cichszym, mniej widowiskowym, ale bardziej odpowiedzialnym: w ponownym użyciu, adaptacji, naprawie. W architekturze, która nie szuka uwagi, lecz rozwiązuje realne problemy. Jeśli mamy projektować dla przyszłości, to być może najlepszym punktem wyjścia jest to, co już stoi – i pytanie, jak możemy nadać temu nowe życie.
MAGDALENA MILERT, Newsletter A&B
28 czerwca 2025